Lecimy coraz wyżej!
W 2016 roku MD Online odnotowało duży wzrost obrotów – mieliśmy więcej klientów i coraz ciekawsze zlecenia. Udało nam się podpisać umowy o współpracy z agencją lobbingową w Brukseli, Pałacem Nauki i Kultury w Warszawie oraz Zamkiem Krzyżackim w Malborku, gdzie dowiedzieliśmy się o istnieniu rekluz. Jednakże, nie tylko poznawaliśmy historie kobiet pogrzebanych żywcem w ścianach. Przede wszystkim uczyliśmy się, kto jest a kto nie jest idealnym kandydatem do pracy z nami.
W czwartym roku działalności biznesowej narodził się etos pracy w MD Online – praca zdalna dla ludzi, którzy kochają to, co robią. Wraz z rosnącym zespołem potrzebowaliśmy także osobistych spotkań. Rozwiązaniem, które zastosowaliśmy, okazał się pomysł corocznych kilkudniowych wyjazdów integracyjnych, gdzie mogliśmy poznać się lepiej, razem pracować i snuć nowe pomysły na jeszcze lepiej funkcjonującą firmę. Pierwsze spotkanie zespołu MD Online odbyło się w Szymbarku. Wszyscy członkowie naszego zespołu online byli obecni – Mark, Dorota, Agata oraz Tomek, który odpowiadał za kontakty z naszym pierwszym klientem oraz Magda, pasjonatka języka angielskiego, pracująca w tym czasie nad swoją pracą doktorską.
Kilka wspomnień od Magdy
Gdy złożyłam CV do MD Online, byłam w trakcie pisania pracy doktorskiej (uogólniając, chodziło o przekład książki, komiksu i gry komputerowej). Chciałam się uniezależnić finansowo, a na pierwszym roku doktoratu nie było innej opcji 😉 Poprzedni szefowie nie przyjmowali do wiadomości, że mam większe obłożenie niż ustalaliśmy na początku, przez co miałam naprawdę znikome drobinki czasu na działalność naukową. Zaczęłam myśleć o zmianie pracy i w oko wpadła mi oferta MD Online. Po rozmowie z Dorotą byłam bardzo zaciekawiona potencjalną pracą – mogłabym się dalej rozwijać w środowisku międzykulturowym i branżowym, a dodatkowo nie było żadnego sprzeciwu względem moich dalszych studiów. Usłyszałam wręcz słowa zachęty i motywacji, co było miła odmianą! Fascynowała mnie tez idea pracy w wirtualnym biurze, która okazała się idealna dla nerda-introwertyka. W lato mogę wyjść z laptopem do lasu i pracować nad wycenami z owczarkiem śpiącym przy nogach. W zimę pracuję w domowym biurze, którego wystrój nie pozostawia złudzeń co do preferencji literackich i gamerskich.
W pracy poznałam Agatę, która zajmowała się wybranymi klientami specjalnymi, oraz Tomka, który pracował na stanowisku równoległym do mojego. Gdy wracałam z uczelni, przebierałam się w służbowy dres i zmieniałam go w obsłudze projektów. Chcę myśleć, że szybko się wdrożyłam 😀 Wtedy mieliśmy taką liczbę klientów i zleceń, że jedna osoba mogła zajmować się równocześnie kontaktem z klientem i przetworzeniem samego zlecenia. Poznałam wtedy wielu bardzo sympatycznych tłumaczy z całego świata i te międzynarodowe znajomości nie przestają mnie cieszyć do dziś. Jednej z tłumaczek DE kiedyś wysłałam paczkę z niemieckimi książkami z XVIII wieku, co leżało w kręgu jej zainteresowań, a ja dostałam „w spadku” i nie byłam w stanie przebić się przez charakterystyczną czcionkę. Dorzuciłam jej wtedy parę albumów po niemiecku z moich okolic i okazało się, że jej babcia urodziła się parę gmin dalej! Od tłumacza greckiego dostałam przepisy na tamtejszą chałwę i kebaba, więc uważam znajomość za bardzo… smaczną 😊 Gdyby nie praca zdalna, nie poznałabym tak ciekawych i inspirujących ludzi bez wychodzenia z domu. Wiem, że są szaleńcy, którzy to lubią, ale ja naprawdę lubię swoje ubocze.
Z czasem firma rozkręcała się, klienci ufali nam coraz bardziej i trzeba było pójść w kierunku nowych rozwiązań, żeby „wyrabiać na zakrętach”. A było co robić, np. jeden z klientów wymagał natychmiastowej reakcji albo zlecał gdzie indziej. Tempo bywało szalone, więc podział na personel ds. naukowych i biznesowych był naturalnym krokiem. Trochę to odciążyło Tomka i mnie, pojawiła się też druga Agata, która teraz zdaje się prowadzi własną działalność jako tłumacz przysięgły, toteż mogliśmy na chwilę odetchnąć. Był czas na spokojnie zapoznanie się z narzędziami CAT i systemami obsługi zleceń. Ale ten moment nie trwał długo, projekty zaczęły spływać szerszym strumieniem i musieliśmy się jeszcze bardziej podzielić. Odkąd przejęłam front office, czyli bieżący kontakt z klientem, nie zajmuję się już przydzielaniem tłumaczeń. Brakuje mi czasem śmiesznych sytuacji z tłumaczami, ale klienci też potrafią być bardzo zabawni! Z jedną z PMek partnerskiej firmy co jakiś czas wymieniamy się spostrzeżeniami dot. Wiedźmina, Tolkiena i innych fantastycznych uniwersów. Jeszcze inna z pań często odpowiada graficznie na moje pytania, np. wysyła gif z sygnalizacją świetlną, gdy pytam, czy mamy już „zielone światło” dla tego projektu.
Pod koniec roku stało się jasne, że musimy oddzielić zlecenia naukowe od tłumaczeń. W przypadku tłumaczeń na dziesiątki języków mieliśmy do czynienia z dużą liczbą tłumaczy na całym świecie i presją czasową. Zlecenia naukowe wymagały kontaktu jedynie z native speakerami angielskiego, zazwyczaj pracującymi na uczelniach, gdzie nie szybkość była ważna, lecz skrajna dbałość o szczegóły. Podjęliśmy zatem decyzję o oddzieleniu dwóch typów klientów i przeniesieniu zleceń naukowych do nowo zarejestrowanej firmy Ecorrector Ltd w Wielkiej Brytanii. Co wydarzyło się w kolejnym roku? Czytaj dalej!
Dodaj komentarz